"Masaki Kobayashi wniósł do gatunku historycznego zdumiewający zmysł kompozycji.
Dramaturgia "Harakiri" jest wzorem, jak sama budowa dzieła, kolejność opowiadania,
rozmieszczenie w nim pauz i zaskoczeń może podnieść znaczenie opowiadanych treści.
Matematyczne wykalkulowanie z góry kolejnych reakcji widza jest tu równie nieskazitelne, jak w
najlepszych filmach Hitchcocka, choć służy zgoła innemu celowi. Dwa harakiri i cztery pojedynki
rozmieszczone są idealnie. Jeśli jedno harakiri pokazane jest z tak bezlitosnymi szczegółami, że
graniczy wprost z pornografią, to w odpowiednim miejscu wyjaśnia się, że musiało tak właśnie
być pokazane, nie przez kaprys ani tanią chęć szokowania. Także nagłe przerzuty od rytmu
majestatycznie zwolnionego do spazmatycznej dynamiki nie są może w zgodzie z leniwymi
nawykami widza europejskiego, ale znajdują pełne uzasadnienie w treści. Ta przerażająca historia
upadku i nędzy klanu samurajów jest konsekwentnym atakiem na "święty kodeks honorowy"
bushido, żywy do dziś, monstrualnie sprzeczny z naszymi sądami o życiu. Ostatnią
niespodzianką jest zdemaskowanie metod, jakimi posługiwali się zakłamani dziejopisowie, aby
nawet koszmarne fakty, dyskredytujące kodeks, posłużyły do jego umocnienia. Akcji towarzyszy
parę solowych, brzmiących dziko i pochmurnie, instrumentów muzycznych, których nazw nigdy w
życiu nie słyszeliśmy"
Cytat pochodzi z książki "Historia filmu dla każdego" autorstwa Jerzego Płażewskiego. Pozostaje
tylko żałować, że światowa publiczność i krytyka nie poznały się jeszcze na dziele
Kobayashi'ego tak, jak nasz wybitny krytyk.
Film naprawdę zjawiskowy.
Sceny akcji są piękne, a ich ilość właściwa. Obraz ma oryginalną fabułę i wymyślną formę. Film bardzo treściwy - zmusza człowieka do myślenia, do myślenia o naszej moralności i naszym pozornym honorze. Godny polecenia. Nie dla każdego (dla niektórych może być nudny), lecz prawdziwy kinoman takim dziełem nie pogardzi.
Książka o której piszesz jest dziełem przedpotopowym .Z tego co pamiętam (a czytałem ją) to Ojciec Chrzestny był tam nowością . Nie zmienia to faktu ,że Płażewski trafił w samo sedno .
Każdy film jest nowością w czasie swojej premiery, ale jedne starzeją się lepiej, a inne gorzej. Zarówno "Ojciec chrzestny" jak i "Harakiri" zestarzały się doskonale. O ile mi wiadomo "Historia filmu..." miała aktualizacje (ja akurat mam dość stare wydanie). Wiek pana Płażewskiego nie zmienia faktu, że to wybitny krytyk i tak jak powiedziałeś, w przypadku "Harakiri" trafił w sedno.
Tak to jest,że niektórzy reżyserzy i ich dzieła zostały docenione dopiero po jakimś czasie,albo wiele lat po ich śmierci,a ich dzieła po latach są uważane za jedne z najlepszych osiągnięć w historii kina.Tak było w przypadku Kubricka czy Leone.
Mała uwaga - cytując wypowiedź, cudzysłowy wewnętrzne zmień na francuskie, inaczej tekst staje się dość nieczytelny.
Film ponadczasowy, a historia poruszająca i skłaniająca do wielu głębokich refleksji. Zawsze dość sceptycznie podchodziłem do kina spod znaku "azjatyckiej dumy i honoru", ale teraz wiem, że moje kontr-argumenty w postaci naiwnej i prymitywnej treści okazały się bezpodstawne.
"kolejność opowiadania, rozmieszczenie w nim pauz i zaskoczeń może podnieść znaczenie opowiadanych treści."
Zwróciłem na to uwagę podczas seansu i szczerze nie dowierzałem, że Kobayashi już na pocz. lat 60-tych tak sprawnie i gładko radził sobie z TYM zagadnieniem (zaiste bardzo istotnym, czemu chyba nikt nie zaprzeczy?).
"Ta przerażająca historia
upadku i nędzy klanu samurajów jest konsekwentnym atakiem na 'święty kodeks honorowy'
bushido, żywy do dziś, monstrualnie sprzeczny z naszymi sądami o życiu".
Te słowa doskonale opisują ten film, rewizjonistyczne podejście do pięknej ery honorowych samurajów, ten film to antywestern wschodu, antyeastern można rzec.