PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=836764}

Panna Fisher i Krypta Łez

Miss Fisher & the Crypt of Tears
5,4 514
ocen
5,4 10 1 514
Panna Fisher i Krypta Łez
powrót do forum filmu Panna Fisher i Krypta Łez

Oj słabiutko...

ocenił(a) film na 3

Serial lubię, ale oceniając ten pełnometrażowy film pod kątem serialu, to niestety - wypada słabo...
Intryga naiwna, akcja rodem z Indiany Jonesa, ale w wersji ubogiej i słabej...
Poprostu, moim zdaniem - straszna kiszka.

ocenił(a) film na 4
iza198444

fakt, bardzo słaby, taki średni bym powiedział. serial wg mnie też nie był jakiś wybitny ale miał zupełnie inny charakter niż pełnometrażowy film

Mauna_Kea

Film jest wręcz idiotyczny pod każdym względem

iza198444

Film wygląda przede wszystkim jakby miał budżet połowy jednego odcinka serialowego o pannie Fisher. Już początkowe sceny z wydostawaniem Shirin z więzienia wywołały u mnie niezły cringe... Naprawdę już bardziej czujni są strażnicy npc w grze Assassins Creed. To wywalanie krat i cały rumor w jej celi a strażnik i tak rozgląda się po ziemi i na poziomie tylko swojego wzroku i nie spojrzy w górę albo za róg? OMG

ocenił(a) film na 5
ntx

Panna Fisher i Krypta Łez ma na FilmWebie notowania wahające się pomiędzy ujdzie a średni. Czyli bieda! Powzięłam więc zamiar, aby znacząco je podnieść, bo stary serial – Zagadki kryminalne panny Fisher – bardzo lubię. To przecież jest taki słodziutki, detektywistyczny romansik ze schludnymi, estetycznymi zwłokami, co w dzisiejszych czasach zdarza się naprawdę rzadko. (Mierzi mnie oglądanie rozpaćkanej po ścianach wątroby, denata dryfującego w kanalizacji albo jelit rozdeptanych po podłodze!) Na dodatek osadzony został w latach dwudziestych, które pod względem stylu damskiej mody nie mają sobie równych. Nosiło się wtedy naprawdę coolowe ciuchy. Faceci zresztą też nie mogli narzekać – kapelusze mieli świetne, buty również, płaszcze także samo, oraz – co istotne – samochody o całkiem niezłym kopycie! Mężczyznom więcej przecież nie potrzeba. Tak mi się wydaje, choć mogę się mylić.

Rozpoczynając seansowanie Panny Fisher i byłam absolutnie pewna, że argumentów za znajdę mnóstwo i bez trudu wymiotę wszystkich malkontentów, niechętnych zarąbistym kreacjom i analitycznemu umysłowi Frani. Na początku wydawało mi się, że to bułka z masłem, bo już w pierwszej scenie kobita wprost dziko mi zaimponowała. Po wąskich murkach śmigała zwinniej niż muflon, choć od stóp do głów spowita była w plączącą się wokół kostek, gigantyczną płachtę (w pięknym kolorze intensywnego kobaltu), pantofelki na niewysokim obcasie i – to ważne – rękawiczki dla ochrony manikiuru. Ani raz nie runęła na glebę! Zakręty zbierała z ogromną precyzją, pomimo że twarz, oczy a tym samym i pole widzenia, zasłaniała jej absurdalnych rozmiarów, orientalna biżuteria w formie dyndającej woalki. Potem Frania perfekcyjnie spacyfikowała arabskiego policmajstra ciskając weń tą niewygodną acz folklorystyczną szmatą, w którą wcześniej była owinięta i powróciła do cywilizacji ukazując się światu w wieczorowej sukni (w odcieniu starego złota, średniej długości, idealnie dopasowana , plus dyskretne dodatki).
Ten jaskrawy dowód niezwykłych umiejętności panny Fisher, z palcem w nosie potrafiącej w walce o przetrwanie (własne bądź klienta) wykorzystać dobry gust, zimną krew i nienaganny makijaż, sprawił, że z podziwu szczęka opadła mi po raz wtóry. Wnet także zaświtała mi myśl, że ów fabularny galimatias nie jest przypadkowy, lecz absolutnie zamierzony i że na pewno kryje się w nim jakiś głębszy zamysł! Na przykład taki, że realizatorzy postanowili sobie z nami pożartować, pochichotać, filuternie pomrugać oczkiem, wierząc, że co bystrzejsi widzowie momentalnie zrozumieją o co im chodzi, czyli:
Szanowni Państwo! Może i Australia jest dnem matki Ziemi, ale wcale to nie oznacza, że zwisamy głowami w dół i że nie stać nas na posiadanie własnego Indiany Jonesa albo i niedużego Jamesa Bonda! Bo stać! Proszę tylko popatrzeć – czyż Frania nie jest idealną kombinacją obydwu panów? A przy tym o ileż jest od nich ładniejsza!

(No, tu bym polemizowała! Bo choć charakteryzatorzy odwalili kawał genialnej roboty, dzięki czemu Essie Davis wygląda dwanaście lat młodziej niż sześć lat temu, gdy zagrała w ostatnim odcinku serialu, to jednak Harrison-Indiana Ford i Pierce-Bond Brosnan nadal pozostają bardziej w moim typie. Sean-Bond Coonery nie – prawdziwie przystojny zrobił się dopiero na starość. Na przykład w Imieniu róży już idealnie odpowiadał wyśrubowanemu wzorcowi męskiej urody. O pozostałych Dżejmsach i bohaterach pokrewnych nie mam wyrobionego zdania, z małym wyjątkiem: Roger-Bond Moore nosił świetnie skrojone garnitury).

Oglądanie kontynuowałam więc z pozytywnym nastawieniem aż do momentu, w którym pani Deb Cox – scenarzystka i pan Tony Tilse – reżyser, postanowili mrugnąć do widzów po raz kolejny, żebyśmy się znowu uśmiechnęli, a potem jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze Najpierw zaserwowali garść szczęśliwych zrządzeń losu i debilnych, angielskich kolonizatorów w mundurach (w tym jednego, skończonego chama!), następnie odrobinę klimatu westernowego, typu wyrywanie krat z okien aresztu przy pomocy muła, który był osłem ale nie idiotą, bieg w szpilkach po dachu pociągu pyrkającego przez prerię i takie tam inne. Dorzucili też powrót Frani do świata żywych, w stylu zmartwychwstania Sherlocka Holmesa w opowiadaniu Pusty dom, potem nawiązali do holiwoodzkich fascynacji arabskimi szejkami, potem koniec spojlerów. Mam prawo podejrzewać, że ostatecznie od tych masowych kaleczek, cytacików, podróbek i permanentnego puszczania oczek do odbiorców, samym twórcom filmu zakręciło się w głowach a gały zaczęły im łzawić i być może zajarzyli w końcu, że wyprodukowali nie film, ale kryptę łez! Gorzkich łez, dodajmy! Spaprali, przynajmniej mnie, przyjemne wspomnienia poserialowe! I po co? Tylko po to, żeby w scenie finałowej nastąpił oczekiwany przez trzy sezony serialu pełnometrażowy pocałunek Frani i Jacka? No, bez jaj! Zresztą, okazało się, że to nie był żaden pocałunek, tylko gwóźdź do trumny całego obrazu, bo tym razem reżyserowi poszło w stronę kina niemego, więc na ekranie ujrzeliśmy scenę ekstatycznego sklejenia się dwojga ust, godną Poli Negri i Rudolfa Valentino. I żeby to chociaż śmieszne było, ale gucio! Nie było!

A co do oceny na FW, to dałam Pannie Fisher i Krypcie Łez pięć gwiazdek, z czego pierwszą za oldskulowy, żółty automobil stojący przed rezydencją w scenie nieudanego pogrzebu, drugą za fason pilotki na głowie Phryne w tej samej scenie, trzecią za mój ulubiony model okularów, jakie nosiła, gibiąc się przez pustynię na wielbłądzie. Ostatnie dwie gwiazdki dorzuciłam z litości za całokształt, koncepcję i ogólny wyraz artystyczny. Pierwotnie jednak odjęłam jedną za kretyński kostium koloru jaskrawoczerwonego (plus czerwono-czarny kapelusz i takież czółenka), w którym Frania starała się pozostać niezauważona (!) podczas włamu do lokalnego mamra zlokalizowanego na ludnej ulicy, ale ostatecznie oddałam, stwierdziwszy, że jednak scenarzystka zdrowo się napociła wymyślając tę hałdę pierdół i dowcipasów, ergo – jakiś bonus jej się należy. (K.T.)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones