Przez cały seans "Phantom Thread" próbowałam rozgryźć jej urodę. Specyficzna, trudna, momentami nieładna, w rozproszonym świetle z kolei urodziwa. Pod pewnym kątem podobna do Gillian Anderson, w scenie kłótni przy kolacji zobaczyłam w niej coś z Meryl Streep, później z Kate Moss. Lubię takie twarze, nie mogłam się napatrzeć na jej mimikę.
A mi jakoś przypominała momentami najbardziej Leę Seydoux, ale zgadzam się, że jest urodziwa.
Nić widmo ujęła mnie podejściem do kobiet i mody. Odrzuceniem przebieranek, ukrywania swojego piękna za warstwami makijażu. Celem prawdziwej kreacji nie jest zatuszowanie mankamentów urody, ale wydobycie tego, co w człowieku najpiękniejsze. Wiem, że film był o czymś innym, a to co piszę, to truizmy, ale jako kobieta jestem wdzięczna za tę scenę
Mam podobne odczucia. Bardzo nienachalna, nietypowa uroda, niby trochę swojska, przaśna ale mimika i wzrok iście szlachecki :)